Co do fabuły to podzieliłbym ten film na dwie części: pierwsza część wbija w fotel (przynajmniej mnie), niestety kończy się na klasycznej przemowie głównego bohatera do rozbitego psychicznie jak i liczebnie (po przegranym starciu w obronie domostwa) "narodu". Po tej scenie film staje się mega przewidywalny i podobny do dziesiątek superprodukcji amerykańskich. Zakończenie też jest przewidywalne. Nie będę streszczał fabuły bo byłoby to bez sensu...
Przez niektórych film ten jest uważany za przełomowy w historii kina. Niestety ja się z tym nie zgadzam. Pamiętam jak wyszedłem z pierwszej części Matrixa i zastanawiałem się czy padający śnieg jest prawdziwy, albo jak miałem nisko szczenę po 3 części ekranizacji powieści Tolkiena. Po Avatarcie wyszedłem jak po zwykłej ekranizacji dobrej powieści SF. Ciekawe, ale nie przełomowe. Efekty fajne, ale gdyby nie to całe 3D nie byłoby to nic lepszego niż w "Powrocie Króla". I dlaczego w tych wszystkich superprodukcjach muszą być te przemowy do narodów...? Da się też zauważyć poczucie misji amerykanów w ratowaniu świata...

Film oceniam na 4 gwiazdki w pięciostopniowej skali

Kto widział niech pisze, ciekaw jestem Waszych opinii...